We wtorek poszłam na „czarną kawę” do Wł. Kowalskiego (eks-fornala, powieściopisarza i marszałka sejmu). Zaproszenie opiewało wyraźnie, że na „czarną kawę”, ale kiedy błądząc długo po bardzo złej architektonicznie plątaninie wnętrz, schodów i korytarzy tych zabudowań sejmowych – dotarłam wreszcie do wskazanego mi niedużego stosunkowo pokoju – ujrzałam stoły uginające się od ciężkiego żarcia: majonezy, sałaty, szynki, polędwice wieprzowe i wołowe, a wokoło cały parnas ludowy chciwie zajadający. Szok był tym większy, że my pisarze (ja w każdym razie) mięsa od dłuższego czasu prawie że nie jadamy. Zjadłam może piątą część tego, co mi podawano, a i tak to było więcej, niż zjadłam kiedykolwiek w ciągu całego dnia. W dodatku stały duże kielichy, w które nalewano złotawy płyn. Byłam pewna, że to wino, które acz nieodpowiednie do zimnych „przekąsek”, chętnie wzięłam w usta – aliści była to wóda! Przy tak obfitym jedzeniu – oczywiście – nie było mowy o żadnych rozmowach literackich – to tylko jeszcze jedna próba, czy przez żołądek nie trafi się do wciąż nie dość skruszałych serc i sumień pisarzy.
Siedziałam przy Kruczkowskim i pani marszałkowej Kowalskiej – tęgiej zamaszystej jejmości, dość wrzaskliwie mownej i gęsto nalewającej, a też wychylającej wódkę. Zamieniłam parę słów ze Staffem, który wygląda tak czerstwo, zdrowo i nawet pięknie, jak nigdy nie wyglądał. Z daleka oglądałam bardzo zastanawiającą i niepospolitą fizjonomię Jastruna. Wyszłam z tego przyjęcia z niemiłym i niesmacznym uczuciem, że nawet milcząc wygłupiałam się w niesłychanie mi obcym towarzystwie. Coraz bardziej przyzwyczajamy się nosić „drugą twarz”, ale to nie przestaje męczyć.
Warszawa, 23 czerwca
Maria Dąbrowska, Dzienniki powojenne, t. 1, 1945–1949, Warszawa 1996.
O godzinie dziewiątej trzydzieści pojechałem do SPATiFu, uzgodniliśmy to moje przemówienie dla Zelwera […].
Nie pojechałem na spektakl jubileuszowy. […] Postanowiłem pojechać na samą uroczystość jubileuszową. Trafiłem na przerwę przed czwartym aktem. Z Kruczkowskim Leonem poszliśmy oglądać wystawę w foyer poświęconą Zelwerowi, a kiedy zaczął się akt, poszliśmy do loży. Trzeba stwierdzić, że nudy na pudy, ale Zelwer ma dykcję pierwszorzędną. Trzyma się doskonale mimo kalectwa. Ludzi masę. Teatr wypełniony po brzegi.
Po spektaklu zgromadziliśmy się na scenie. W złotym wieńcu złote litery: 60 lat. Zelwer usiadł w foteliku przy stole. Dwa fotele i stoliczek ofiarowane od teatru. Masę kwiatów. Delegacje. Przy dźwiękach poloneza granego przez naszą orkiestrę idzie kurtyna do góry. Wszyscy wstają – brawa. Kiedy się uciszyło, zaczyna minister Sokorski. Dekoruje Zelwera Orderem Polonia Restituta I klasy. Duże odznaczenie. Szarfa i gwiazda. Mistrzem ceremonii jest Chmurkowski. Po ministrze Chmurek zapowiada mnie jako wiceprzewodniczącego SPATiFu. Zaczynam mowę: drogi, kochany nasz nauczycielu i wychowawco, kolego i mistrzu. Jestem spokojny, myśl dobrze pracuje, bellergal jednak dobrze robi. Wziąłem trzy pastylki.
To moje najdłuższe przemówienie, blisko dziesięć minut. Zelwer, widzę, jest zadowolony, a nawet w pewnym momencie, kiedy wyjąłem jego stary list do mnie sprzed dwudziestu dwu lat i zacząłem czytać, wzruszył się. skończyłem mocną kadencją – brawa – ucałowałem Zelwera […], po mnie zaczął przemawiać przedstawiciel związku. Potem Dąbrowski, a potem delegacje. […] Dowcipną laurkę z wierszykiem czytał Łapiński Stasio. Wreszcie przemówił Zelwer. Mówił doskonale, tylko strasznie długo. Blisko godzinę. Tym nas wykończył. Trzymał się świetnie. Nie zapomniał nikomu podziękować, wszystko składnie i z sensem. Tak jak dawny Zelwer. Uroczystość skończyła się po dwudziestej czwartej.
Warszawa, 16 lutego
Marian Wyrzykowski, Dzienniki 1938–1969, Warszawa 1995.
Połączone posiedzenie dwu sejmowych komisji: Komisji Kultury i Sztuki oraz Komisji Oświaty i Nauki. Tematem obrad było sprawozdanie podkomisji, dotyczące prac kulturalno-oświatowych takich instytucji, jak świetlice, domy kultury, domy ludowe.
Kisielewski w dyskusji stwierdził paradoksalnie, że u nas jest kultura elitarna, a w krajach kapitalistycznych kultura mas. Domagał się nowych i bardziej nowoczesnych metod pracy kulturalnej. Replikował na to Kruczkowski, który rozróżnił kulturę mas, jak to jest w Ameryce, od kultury masowej, jak to jest u nas. Tam inspiracją działań kulturalnych jest komercjalizm, u nas dążenia, by masom udostępnić najwyższe dobra kultury.
Zabrałem i ja głos, domagając się odświeżenia form pracy kulturalnej, w czym poparłem Kisielewskiego. Zwróciłem też uwagę na dobór odpowiednich, fachowo przygotowanych ludzi. Na koniec powiedziałem parę sceptycznych uwag na temat regresji kultury, mimo ogromnego zasięgu działań kulturalnych.
Warszawa, 9 listopada
Jerzy Zawieyski, Dziennik, Warszawa 2010.